czwartek, 16 maja 2013

góra wspomnień..

Moje sny o Najwyższych pozostaną snami..
Marzenia o Gigantach brzmiały zawsze we mnie 'zobaczyć'..nie 'zdobyć'
Szczerze, to nigdy nie czułam w sobie dość odwagi by chcieć przekroczyć granicę tej trwożnej  wysokości tzw. strefy śmierci  w górach, przyjmowanej powyżej 7900
Nie myślę, też zaraz, że chodzenie poniżej jej daje 100% gwarancję na przeżycie
Chodzi o mierzenie zamiarów na siły, a z tymi liczę się (póki co;)) , że do 6000 radę dam.
Moment, w którym świadomie poczułam, że góry to Góry dla mnie, to zejście z Turbacza w 1988 (koniec I klasy szkoły średniej) i widok takiego dopiero co budzącego się z nocy dołem Nowego Targu, we mgle jeszcze szczyty dachów, wieżyczka kościoła, dalej pola, drzewka jakieś pojedyncze na nich, za nimi majaczące odcieniami szaro niebieskawymi szczyty Beskidów i w ostatnim planie TATERKI.. wiatr wiał mi w twarz wtedy i takie To Jest To ukonstytuowało się we mnie..
na dobre do dziś:)
Himalaje kusiły..sobą oczywiście w oczywisty sposób, ale dodatkowo umiejscowieniem na wschodzie, do którego odkąd pamiętam blisko mi było najbardziej
Żywe chęci ..takie nie do pominięcia w pamięci, że TAM chcę, to jesień 1993 i opowieść o Nich kreślona przez Andrzeja Zawadę na slajdowisku w SKG, do którego należałam na studiach.
Zimowa wyprawa na Cho Oju, pierwsze zimowe wejście i to Nasze (12 luty 1985 - M. Berbeka, M. Pawlikowski, 15 luty 1985 Z. Heinrich, J. Kukuczka)
Uległam magii i opowieści i obrazów i atmosfery..
i latem w czwór osobowym teamie porwaliśmy się na ..Elbrus (z sukcesem dla wyprawy - jeden Rysio stanął na szczycie.. z apetytem dla mnie na TEN, raz jeszcze, i inne kolejne, jak to po porażce - 'ja tam jeszcze pokażę co mogę, temu Elbrusu', kiedyś;) )
aktualne do dziś:)
Przed trekkingiem, wiosną 2007, skolei ku Olbrzymom, odszukałam w necie stary mój klub i wybrałam się na slajdowisko.. :) na dwa pokazy slajdów jak się okazało
Pierwszy - Everest z 2005 Marcina Miotka, jego relacja z samotnego bez Szerpów wejścia na szczyt
Drugi - Anna Milewska (zona/wdowa Andrzeja Zawady) - 'moje' Cho Oju z 1985 roku
dwadzieścia lat pomiędzy wyprawami
dwa światy.. patrząc na sprzęt, liczbę osób spotykanych na dojściu do podnóża góry..liczbę samych wypraw działających w tym samym czasie Tam.. kompletnie inna, tak patrząc, rzeczywistość
tylko Góry te same
w tym samym miejscu
z tymi samymi wymaganiami dla śmiałków
pamiętam zdanie Marcina - 'podchodzac do jedynki mogłem praktycznie wybrać sobie kolor poręczówki pasujący do koloru mojego skafandra, gdyby tak naprzykład chodziło mi o zrobienie wrażenia na tym polu'..:)
na slajdach Zawady..pustka.. chcąc dojść do jedynki, trzeba było zaporęczować samemu i przede wszystkim trafić tam gdzie się założyło, że ona ma stanąć..:)
z tym takim trafieniem, poczułam sama na Kaukazie jak to jest:) jak to jest widzieć szczyt z perspektywy i chcieć na niego wejść i stanąć wreszcie u jego podnóża tracąc chcąc nie chcąc jego widok i zdecydować którym żlebem pójść by go osiągnąć.. (..:)) nasze wejście aklimatyzacyjne na jakiś bezimienny 3tysiecznik..jakimś trawersowym jak się okazało z konieczności wariantem..
Dodatkowo zostałam po tych slajdach też z myślą - każdy ma swoją opowieśc..:)
Relacja Pani Ani nadała wyprawie łagodniejszego charakteru (w większości zresztą wypraw towarzyszyła mu osobiście).. te same slajdy, pamiętane przeze mnie z 93 i teraz (wtedy) muskane po kobiecemu..a to zwrócenie uwagi, ze śnieg na Tamserku ułożył się w kształt snieżnej pantery..a to młynek modlitewny jakby swoim życiem kręcący się mimo bezruchu zatrzymał się w kadrze oparty o ścianę z uniesioną wbrew logice do góry niteczka kręciołka.. itp..
Sama dziś opowiadam o górach
tu i tam..zdarza się
też i zachęcić na drogę ku Nim
albo zostawić w podziwie dla po Nich chodzących
mój kawałek drogi
moja góra wspomnień.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz