zwykle jest tak, ze do pewnego momentu siłuję się w tych górach ze sobą
walczę z oddechem
zwalniam, przyspieszam szukajac kroku co nie meczy
opieram rece na powyzej kolanach i w przygarbieniu mozole sie bezbrawurowo
az nagle czuje, ze juz dobrze
ze iść mogę lekko choć wcale nie wierzcholek to ani też z górki zaraz
lubię ten moment
takie kargulowe "noO Jasku jesteś nareszcie":)))
glęboki oddech w sobie i wiem, że daje rade.
na drodze tego trekku wyprostowalam sie w ten sposob przed soba majac widok na Manaslu
czesto jest tez tak, ze w takim wlasnie momencie tlić zaczynaja się kolejne checi na wyprawe i krystalizuja sie mysli w konkretny jej cel
:)tak to też "wokol Manaslu" wszedl wtedy wlasnie do napotem moich bezpiecznie odkladanych snow sobie
wydreptany przez długie jeszcze tamtejsze popoludnie
zlozony zostal jak raz w chatynce koloru bajkowego różu
i wystrzelil w gwiazdy feria bieli z najbielszych
sobie
mi
i
komuś;)
jakżeż w tej chatce było zimno :) a jak pięknie... ech, łza się kręci...
OdpowiedzUsuńbo wysokosc tam to juz pod te beznazwowe metry osiagnelysmy, stad i zimno konkretniej bylo..za to poranek z widokiem z pod tej chatki..jedyny:) wiesz, ta wyprawa mimo uplywu tylu juz lat, wciaz dla mnie pierwsza..
OdpowiedzUsuń